Najtrudniej jest zacząć.
Jeszcze wiersze są nienapisane. Bo jakby nie ubrać tego w mowę, to będzie zbyt mało, wobec ogromu. Zawsze mogłoby być jeszcze mocniej, bardziej i piękniej.
Słowa. Te wy i nie-wy powiedziane. Jeszcze. Te za i nie-za pisane. Zdania. Magiczne zaklęcia opowieści.
Zapraszamy we wspólną podróż. Dookoła świata. W zbiorze zdjęć, fraz rzuconych, niekiedy nieprzemyślanych, osobistych. W podróż dookoła wspomnień.
Niech te historie będą i Wasze. By przyniosły uśmiech, radość, i lekkość, by były jak przyjemność z niezobowiązująco spędzonego czasu w gronie przyjaciół.
Cieszymy się, że ruszacie w tę podróż razem z nami.
Zaczynamy? Chodźcie.
Słowny szelest wyobraźni – historia pierwsza
W drodze do Everest Base Camp zatrzymujemy się w Dingboche. To kolejny aklimatyzacyjny przystanek. Niestety, ani pierwszy rzut oka, ani rzut drugi nie dają nadziei na widoki. Nie pierwszy raz przychodzi to rozczarowanie.
Ech. Szkoda gadać. W zasadzie, to wygląda, że będzie jeszcze gorzej i w sumie lepiej, że wyrzuciłem swoje oczy.
Zaczęło padać.
Potem śnieg zastępowała mgła i mgła – na powrót – stawała się śnieżnym ulepkiem o nieregularnych kształtach pokrywającym ubrania, kamienne murki, dachy. I ten krajobraz. No weź! Szaro-buro-biały. Zastanawiałem się, czy pizza, kawa i ciasto czekoladowe na 4,5 tysiąca metrów nad poziomem morza może nas rozpogodzić. Czy było to spełnieniem marzeń? Oddałbym to wszystko bez wahania, i kartę pełną internetu i gorącą rurę od ogrzewania i wygodny kawiarniany fotel. Oddałbym to wszystko. I może nawet koniuszek małego palca u lewej stopy. Oddałbym. Za piękne widoki. Dookoła nas są bowiem szczyty wysokie. Jednak ich obraz maluje tylko nasza wyobraźnia. Bo za oknem… Za oknem pogoda taka, że nawet zwątpienie się pojawia, o sens wędrówki, i myśli o tym, co sprawia, że jednym wiatr ciągle w oczy?
Dobrze, że jest choć ta kawa i ciasto i dostęp do instagrama. Gwar. Śmiech. Zabawa. Bo potem czeka nas wyjście na spacer pod górę, by złapać wysokość. Ale w takiej pogodzie, to mówię Wam strasznie smutna sprawa, by nie powiedzieć gorzej.
Oblizujemy łyżeczkę i, nasuwając najmocniej jak się da na nasze głowy czapki z wełny owczej, ruszamy. Mijamy pierwszą stupę, i drugą nieopodal. Gór nie widać, wcale a wcale. Złapany w kadrze, we mgle biały koń musi starczyć do generowania wspomnień. Wdrapujemy się wyżej i wyżej i co czeka nas dalej? Czyżby coś widać było, jakieś wierzchołki i błękitne niebo tam na horyzoncie?
Aniko! Chmury się rozrzedzają, i słonce nam się objawia. Jak zacnie! O szczęście!
A w zasadzie krótka chwila szczęścia. Okno pogodowe. Tak powstały kolejne zdjęcia. Gdzie chmury tańczą wokół ostrych szczytów, przebłyski promieni słońca. Chwila w teatrze krajobrazów.
Wiem, że mając te widoki przez cały czas trwania naszej przygody, byłbym w niebie.
Byliśmy jednak tu i teraz. Chmury i mgła przetoczyły się przez nas. My przetoczyliśmy się przez nie w powrotnej drodze. Doświadczyliśmy gór nie w humorze. Zmiennych. Niepowtarzalnych i wyjątkowych. Takie mamy z nimi wspomnienia.
Bez nich nie byłoby tego, co później, bo później byłoby inne. I trochę też o tym, jest to zdjęcie okładkowe.
Wstaliśmy rano, niezbyt chętnie, ale podczas wieczornej rozmowy, zdecydowaliśmy się ruszyć, nie czekać kolejnego dnia, mimo niepogody. I kiedy kończyliśmy jeść śniadanie… nastała jasność, kolejne okienko pogodowe. Nie biegliśmy, ale maszerowaliśmy żwawo. Ta sama stupa, to samo miejsce, ale z górami na horyzoncie, bezchmurne niebo, jak duże i dobre emocje.
A na horyzoncie? Na horyzoncie już widać, że za kilkanaście, a może już za kilka minut nie widać nic będzie ponownie. A okienko pogodowe z okładki kalendarza zamknie się na ładnych kilkanaście godzin. I znowu nastanie mgła. Szaruga i słota pomieszana z dymem z pożarów, pozostałości których wiatr wznosi z nizin w góry wysokie.
Myślę o czasie spędzonym w Dingboche. Czy warto było się złościć na brak pogody? Pisząc z perspektywy czasu, czuję bardziej wdzięczność, bo najważniejsze okienka pogodowe podczas szesnastodniowego trekkingu mieliśmy łaskawe. Aż trzy lub cztery z nich były z widokiem. I to na Dach Świata.
Błękitne niebo. I słońce na nas spogląda. A ty jesteś ich bliżej niż zwykle. Na kilkutysiącach metrów. Siedzisz sobie na kamieniu pośród kilku nieznajomych i na Everest spoglądasz. No bosko jest i tyle. Ten widok ci wszystko wynagradza.
Mam to samo szczęście do pogody.
(Mgła i okienko pogodowe)
Wasza podróż jest godna pozazdroszczenia 😍
jakby było cały czas pięknie, to trudniej byłoby docenić to, co dzieje się w okienkach pogodowych:)